Od zawsze lubię wyszukiwać rozwiązania, które są poza schematami, a uważam, że mogą przynieść wiele korzyści. W ten sposób poznałam, kilka alternatywnych sposobów leczenia, bardzo wielu pozytywnych ludzi (chodzi mi po głowie artykuł z kilkoma z nich, warto by były znane szerszemu gronu osób). Jednym słowem, jeżeli uważam, że coś może przynieść spore korzyści i oceniam jako wiarygodne, gotowa jestem przetestować.
Korzystając z masaży wisceralnych, usłyszałam o rozejściu kresy białej. Jako człowiek z natury ciekawy zaczęłam czytać, o co chodzi z kresą białą. W ten sposób o terapii dna miednicy wiedziałam już, zanim zaszłam w ciążę. Słyszałam o niej w najbardziej znanym kontekście, czyli rozwiązywaniu problemów z nietrzymania moczu. Właściwie można powiedzieć, że dochodziły do mnie same peany pochwalne na temat jej skuteczności i poprawy jakości życia korzystających kobiet. Z drugiej strony były złorzeczenia, dlaczego jesteśmy tak zacofani, że opieka uroginekologiczna jest trudnodostępna. Dlaczego tak mało terapeutów, dlaczego tak wiele mitów jest powtarzanych jako skuteczne ćwiczenia etc.
Więc skąd pomysł na terapię dna miednicy w ciąży? Przecież ciało kobiety w ciąży zmienia się właściwie każdego dnia i podobno należy to akceptować, o moich doświadczeniach możesz przeczytać tutaj. Korzystamy ze wsparcia merytorycznego Terapeutki Tradycyjnej Medycyny Chińskiej i to ona podsunęła nam to rozwiązanie, kiedy zaczęłam się żalić, że ginekolog na wizycie stwierdził napięcie brzucha. Co to może oznaczać, żadnej przyszłej Mamie nie muszę tłumaczyć. Skonsultowaliśmy z Mężem pomysł skorzystania z terapii dna miednicy z naszym ginekologiem i po uzyskaniu aprobaty umówiłam wizytę. Z jednej strony byłam pełna nadziei z drugiej obaw czy nie zaszkodzę Maluchom. To, że wizyta doszła do skutku, przypieczętował przeszywający ból brzucha, który po konsultacji ginekologicznej i chirurgicznej okazał się bolącym mięśniakiem. Powiem tyle, popłakałam się z bólu i już nie było na co czekać z umówieniem wizyty. Obawy poszły w odstawkę, zwyciężyła nadzieja.
Jakich efektów można spodziewać się po terapii dna miednicy, którą odbędziemy w czasie ciąży?
Jak można wyczytać na stronach zajmujących się tym terapeutów, możliwa jest pomoc w:
- napięciowych bólach krzyża,
- bólach podbrzusza,
- charakterystycznym “ciągnięciu” brzucha,
- nietrzymaniu moczu, obniżeniu narządów,
- profilaktyka rozejścia kresy białej,
- hemoroidach.
Dodatkowo terapia doskonale przygotowuje do porodu, w odpowiednim czasie pomaga w rozluźnieniu mięśni i ułatwia poród. Kolejnym ważną zaletą jest szybsze dochodzenie do siebie po porodzie. Terapeuta przyjeżdża do pacjentki najczęściej w ciągu 24h od porodu, aby jak najszybciej zacząć przywracać pełną sprawność. Dotyczy to nawet porodów, które odbywały się dzięki cc.
To tyle z teorii. Czas podzielić się moim doświadczeniem.
Jak przebiega sama wizyta?
Oczywiście odnoszę się do mojego doświadczenia, które z uwagi na ciążę bliźniaczą i spodziewane zakończenie porodu cc była trochę inna niż standardowe wizyty przy planowanych porodach siłami natury. Mam to szczęście, że mieszkamy w Poznaniu, dzięki czemu mogłam skorzystać z pomocy terapeuty Michała Koszli. Ważne, żeby przy wyborze terapeuty mieć do niego zaufanie i zasięgnąć języka osób, które już z terapii korzystały. Dlaczego? Bo źle wykonana terapia przynosi więcej szkody niż korzyści.
Pierwsza sprawa to oczekiwanie na wizytę – trzeba się liczyć z czasem nawet 1- 1,5 miesiąca oczekiwania. Niestety takie są kolejki, bo terapeutów jest wciąż zbyt mało w stosunku do potrzeb. Co w przypadku nagłego bólu, czy wtedy też tak długo czeka się na wizytę? W czasie rozmowy z Panem Michałem zapytałam o to. Jak stwierdził zawsze, dla takich pacjentek znajdzie się miejsce. Mnie takie zapewnienie pozwoliło poczuć komfort. Jeśli chodzi o samą wizytę, to rozpoczyna się ona od standardowego wywiadu, podczas którego odpowiada się na co się choruje, jakie przeszło się urazy etc. Po wywiadzie czas na ustalenie z pacjentką oczekiwań wobec terapii. Ja wyznaczyłam jako cel donoszenie ciąży i złagodzenia napięcia w podbrzuszu.
Druga sprawa samo badanie. Zostałam poproszona o zdjęcie butów i spodni. W gabinecie jest osobne pomieszczenie do przebierania, w pomieszczeniu znajduje się też bidet. U mnie ustaliliśmy, że badanie nie będzie odbywało się przez waginę, ale takie badanie jest normalne w tych gabinetach 😉 trzeba być na to przygotowanym. Położyłam się na kozetce i miałam wykonać kilka prostych ruchów jak np podniesienie pleców, oderwanie nóg od kozetki etc. W tym czasie Pan Michał obserwował moje mięśnie za pomocą urządzenia usg. Oceniał ich stan, to czy równomiernie pracują i pewnie wiele innych, których już nie do końca zapamiętałam. Następnie uciskał kilka punktów i pytał o ich bolesność. Duże zaskoczenie, ale zostałam zapytana, czy aby na pewno nie przechodziłam urazu kolana!? To pytanie wprawiło mnie w zdziwienie, bo rzeczywiście w szkole podstawowej miałam poważny uraz nogi.
Po trzecie zabieg. Ku mojemu zdziwieniu to noga przyciągnęła uwagę terapeuty! Pracował nad nią przez chwilę i było to dosyć bolesne-uciskał pewne punkty na nodze. Po serii takich ucisków zostałam poproszona o ponowne zgięcie kolan i oderwanie nóg od kozetki. Co za różnica! Jakby ktoś dodał mi powera. Nogi odrywały się lekko, a brzuch nie ciągnął. Zobaczymy, na jak długo to wystarczy 😉 Na tym masaż został zakończony.
Po czwarte co dalej? Ustaliliśmy, że kolejna wizyta ma obyć się za 6-8 tygodni oraz plan awaryjny, gdyby coś bolało. Umawiając wizytę, w recepcji skorzystałam z pierwszego wolnego terminu tj. właśnie to 6 tygodni, mówiłam, że kolejki są długie.
Muszę przyznać, że nie “wytrzymałam” do kolejnej wizyty i kiedy znów bolał mnie mięśniak, który tym razem został raczej zdiagnozowany jako bóle wzrostowe macicy czy bóle spowodowane rozciąganiem więzadeł macicy umówiłam kolejną wizytę. I znów strzał w dziesiątkę – ulga prawie, że natychmiastowa. Już nie musiałam chodzić na wpół przygarbiona bo wtedy mniej boli. Wrócił pełen zakres ruchu i swoboda chodzenia, oddychania czy wyprostowanej pozycji.
Jeżeli chodzi o samopoczucie po masażu, to rewelacja. Sama nie wiem, czy z uwagi na euforię, że znów mogłam zrobić coś dla siebie, czy ulgę jeśli chodzi o ból. Najprawdopodobniej zadziałało wszystko razem. Efekt utrzymuje się już kilka dni, brzuch wcale nie ciągnie, w nocy nie budzę się na siusiu, i brzuch nie potrzebuje podparcia, kiedy leżę na boku. Z niecierpliwością czekam na kolejną wizytę a każdej kobiecie zastanawiającej się, czy warto, polecam przekonać się samej, że warto!
1 Comment